ogłoszenia drobne i ciut większe


.

niedziela, 21 lipca 2013

Prolog. Dawno, dawno temu...



          Każda historia ma gdzieś swój początek. No bo głupio tak jakoś od środka zaczynać. Więc na chwilę, na moment jeszcze, zostawmy Freję, walczącą z zaciętością o siebie, dla niego, dla nich, za ich ideały. Bo nim nastała Freja Abaddona, była Katarzyna. Całkiem malutka, śliczniutka, z umorusaną buzią i zbyt mądrym jak na dwulatkę spojrzeniem...


wiek XIX
Sierpień był wyjątkowo upalny tego lata, ale i wyjątkowo spokojny. Gorąc rozleniwiał wszystkich w wiosce i nagle nic nie wydawało się być aż tak pilne. Każdy żył swoim życiem, powolutku i bez zgrzytów.  I tylko jedno było takie miejsce, gdzie spokój nie pojawiał się nigdy.
Ich dom stał na uboczu, choć dom to zbyt wielkie słowo. Ot, prosta chata o pobielonych ścianach, czysta,  zadbana, z niskim płotkiem i radosnym, dziecięcym śmiechem. Kawałeczek ziemi, podzielony w równe grządki usłany był kwitnącym właśnie zielem i bujnym kwieciem, których zapach był tak upojny, że dawał zatracenie nawet i na wieki.

Na ławce, pod rozłożystym dębem, młoda kobieta o włosach tak rudych, że zdawały się płonąć, kołysała w ramionach niemowlę. Kiedy patrzyła na zachodzące słońce, już wiedziała. Wiedziała, że nie dane jej będzie zobaczyć nadchodzącego poranka. Chcieli ją unicestwić i nie miała wątpliwości, że w tym stanie znów będzie bezradna. Ale obiecała sobie, że łatwo to ona się nie podda. Tego nauczył ją Michał. To właśnie chłonęła przez te wszystkie lata w Twierdzy, u boku swego Mistrza. Wiedziała na co się decyduje, odchodzą i osiedlając się wśród ludzi. Była gotowa na śmierć już od dawna, od chwili, gdy zginął on. I poprzysięgła sobie, że skoro nie mogła ochronić jego i jej także nie uda się zachować dłużej życia, to przynajmniej dzieci będą bezpieczne. Bo jeżeli pokładać wiarę w ostatnich słowach jej kochanego, szalonego męża, to właśnie ich córka  uniesie miecz, który im, umęczonym duszom, da wieczny spokój i zada śmierć tym, którzy odpowiadają za ich krzywdy. Zamknęła oczy i spojrzała raz jeszcze w niebo. Purpurowa łuna niknęła powoli za horyzontem. Nadszedł czas...
 Kasieńko, Kasiu kochanie... Mamusia zapomniała przynieść kosz z kwiatami. Został  pod wierzbą, na wzgórzu...
 Mała pobiegła, a jakże. Zawsze taka wesoła, rozumna, posłuszna... Tylko na progu się zawahała. Przystanęła, spojrzała w kierunku kołyski, gdzie spał jej siostrzyczka. Uśmiechnęła się smutno, w szmaragdowych, wielkich oczach coś zalśniło. Kiwnęła tylko rudą główką  i zniknęła jej z oczu. Rozumiała...
 Śmierć jest szybka? Bzdura! Kiedy wywlekli ją z domu, głowę wciąż miała dumnie uniesioną. Kiedy katowali i opluwali, obrzucali wyzwiskami, nie pozwoliła sobie na chociażby grymas bólu. Później... Później zamknęła oczy, wyłączyła świadomość. Zarejestrowała tylko ten moment, gdy ogień zaczął trawić jej ciało a oni... To zwykłe, otumanione bydło, rechotało opętańczo nad okrwawionym, bezwładnym ciałem, które płonęło, wraz z wszelkimi ziołami przed chatą. Ich śmiech zagłuszał płacz dziecka w środku. To dobrze, nie znajdą jej, nie znajdą... Rozpierała ich radość, że pozbywają się wiedźmy. Nie wiedzieli jeszcze, że ta wiedźma zabierze ich do piekła ze sobą. Jej życie właśnie się kończyło, resztkami sił rozpoczęła inkantację. Ogień buchnął, dziki śmiech zamienił się we wrzask. Zamknęła oczy. Wiedziała, że na wzgórzu, skulona pod wierzbą, siedzi jej córka i ogląda coś, co zdecydowanie nie jest przeznaczone dla oka małej dziewczynki. Dla żadnego oka.... Wszystko ucichło. Więc tak wygląda koniec....?

***

 cdn...?